Dziadkowozem na co dzień

Dziadkowozem na co dzień

7 sierpnia 2016 0 przez DizzyX

Dowiedzieliście się już czym są dziadkowozy. Dzisiaj chciałbym napisać parę słów o jeździe takim pojazdem… na co dzień.

Tak. Jeżdżę dziadkowozem na co dzień. Jest to samochód, który widzicie na fotce – granatowy Polonez Caro Plus z 1998 roku. Oczywiście na początku pojawiały się standardowe pytania znajomych:

Na serio jeździsz tym na co dzień? Da się? I to tak bez klimy?

Tak, da się. Na co dzień. Bez klimy.

Powiem więcej – Caro Plusem robię co najmniej 100 km w każdy tak zwany „dzień roboczy”. Mimo wszystko jest zdecydowanie wygodniejszym środkiem transportu niż zatłoczone BUSy i MPK, a kosztowo – ze względu na instalację LPG – wychodzi podobnie. W związku z tym, że przejechałem już Poldkiem parę tysięcy km mogę śmiało napisać kilka słów o użytkowaniu takiego samochodu na co dzień. Czy warto? Czy każdy podoła? Czy Ty podołasz? Przedstawiam prawdy i mity o jeździe dziadkowozem na co dzień.

1. Tani w eksploatacji

Tak trochę prawda, a trochę mit – „zależy jak się trafi”. Wiadomą sprawą jest, że benzynówka z LPG będzie tania w jeździe – mnie Polonezem przejazd 100 km kosztuje jakieś 15-16 zł. Na mojego 126p przy dobrze zestrojonym zapłonie też nie mogę narzekać – na trasie do 5 l benzyny na 100 km. To całkiem nieźle w porównaniu do Scenica z prawie-że-nowoczesnym dieslem, który spija w trasie ponad 6,5 l ropy na 100 km.
Ale te oszczędności nie biorą się znikąd. Stare samochody są zwykle lżejsze. Często mniejsze. Na węższych oponach = mniejsze opory toczenia. Do tego brak elektroniki, klimatyzacji. To wszystko daje naprawdę dużo – wyłącz klimę w swoim nowoczesnym SUVie, zauważysz różnicę.

2. Tanie i proste naprawy

Oczywiście przy eksploatacji trzeba pamiętać o bardzo ważnym temacie – serwisowaniu.
I tak – niezaprzeczalnym faktem jest tutaj różnica kosztów w porównaniu dziadkowóz/nowoczesna osobówka. Części do takich samochodów jak Polonez, Skoda Favorit czy nawet Maluch są nadal ogólnodostępne, a ich ceny są zazwyczaj dość niskie. Dodatkowo brak skomplikowanych komputerów, czyli do diagnostyki wystarczy książka i rozum zamiast drogiego interfejsu. No i same naprawy – ze względu na zwykle „luźną” i prostą budowę zdecydowanie prostsze, nawet we własnym zakresie (a mówię to ja, człowiek który potrafi skaleczyć się taśmą izolacyjną).
Nie wiesz co to „luźna” budowa? Spróbuj wymienić którąkolwiek żarówkę w reflektorze w Scenicu II phI z 1.9 dCi pod maską. Albo filtr oleju w tym samochodzie z tym silnikiem.
Nie to że narzekam na Scenica, ale wcześniejsze samochody serwisowałem razem z tatą. Samemu. Bez kanału czy podnośnika.
Pisząc jednak o naprawach trzeba pamiętać o jeszcze jednej rzeczy, a jest nią…

3. Awaryjność – czyli „nie ma się co zepsuć”?

Oczywiście, problemy zdarzają się i w nowym samochodzie – znam przypadek samochodu Kia Soul, gdzie przy przejechanych 300.000 km nawet ASO nie potrafiło się uporać z awariami silnika.
Niemniej jednak starsze auto jest dużo bardziej narażone na wszelkie usterki. Owszem, jest mniej rzeczy do zepsucia się (mniej elektroniki, często tylko radio – chociaż to w Poldku zepsuło mi się 10 km po kupnie samochodu), ale zwykle duży przebieg i wiek pojazdu robią swoje. Dokładając do tego patenty czy typowe druciarskie („oszczędnościowe”) naprawy – można otrzymać mieszankę wprost wybuchową (czasem dosłownie 😀 ). Kwestią jest racjonalne spojrzenie na zagadnienie – czy mnogość awarii nie sprawi, że naprawy wyjdą drożej niż serwisowanie nowszego auta? A także czy jesteśmy w stanie tym usterkom zaradzić w trasie?

Piszę zaradzić, bo zapobiec im się czasem po prostu nie da. Pamiętam moją Corsę, jak 300 km od domu zapiekł się prawy zacisk hamulcowy. Tak po prostu wziął się i zapiekł. „Ten typ tak ma”. Cofnęliśmy tłoczek, zaślepiliśmy przewód i dojechałem do domu cały.

Dziadkowóz na co dzień nie jest prostą sprawą. Trzeba liczyć się z wieloma bolączkami, awariami które mogą wydarzyć się wszędzie. Niestety, przy starszych, wyeksploatowanych samochodach nie pomoże nic innego jak wysoka kultura jazdy. I nie mówię tu o wpuszczaniu kogoś na skrzyżowaniu, a o technicznym ogarnianiu samochodu. Tu żaden komputer nie pokaże, że nie ma oleju, że nie ma płynu w chłodnicy, że ciśnienie w oponach jest za niskie. Trzeba umieć interpretować kontrolki, wskaźniki, słuchać i reagować na wszystkie stuknięcia.

Albo olać je i podgłośnić radio.

Ale przecież kochamy dziadkowozy, nie?