O dziadkowozach słów parę…

O dziadkowozach słów parę…

31 lipca 2016 0 przez DizzyX

Słowo „dziadkowóz” przewijać się będzie na tym blogu… wielokrotnie. Dlatego też doszedłem do wniosku, że pierwszy wpis musi dotyczyć tego określenia.

Bo czym tak naprawdę jest dziadkowóz? Czy to jakaś konkretny pojazd? Model, marka?

Nie do końca. Oczywiście można by totalnie spłycić to wyrażenie stwierdzając, że to po prostu samochód którym jeździ ktoś starszy. W domyśle – starszy pan. Ale cóż – jak zwykle musi być pod górę. Według mnie to trochę szerszy, bardziej „filozoficzny” termin.

Cofnijmy się jednak do końcówki lat 90 w Polsce. Ja, jak i wielu innych dorastających wtedy miłośników samochodów, bardzo łatwo możemy określić dziadkowozy tamtych lat. Zwykle były to konkretne modele, samochody, którymi jeździli nasi dziadkowie. Wartburgi, Trabanty, Syreny, Skody Favorit, Łady 2105 czy Samary, oczywiście PF 125p czy Polonezy – często od nowości w ich rękach. W naszych oczach wyjątkowo zadbane, dopieszczone, zawsze garażowane.

Dziś się to wszystko oczywiście zmieniło. Syreny, Trabanty, Wartburgi – stały się samochodami „kultowymi”, nie wspominam już nawet o 126p, gdzie mianem „kultowości” określa się nawet eleganty (PRL, CULT, JEDYNY TAKI NA ALLEGRO). Co prawda pewne „zasady” z przeszłości pozostały – nadal Polonezy czy Skody Favorit jeżdżą, a ich użytkownikami są w większości osoby starsze.

W ogóle ze Skodą jest taka dziwna sytuacja, że ta marka została umiłowana przez starsze osoby. Rzadko kiedy widzę młodego kierowcę Favoritki, Felicji czy Fabii. Serio, coś w tym jest.

Wracając jednak do tematu – otwarty rynek samochodowy spowodował, że dziś dziadkowie jeżdżą wszystkim. Jeśli pomyślicie o jakimkolwiek samochodzie w przedziale cenowym do 3.000 zł, to z pewnością jeździ takim jakiś starszy pan. Albo ja.

Bo nie wiedzieć czemu, bardzo polubiłem te całe dziadkowozy, dlatego wiem, że jest to coś więcej niż auto dziadka.

Dziadkowóz – jaki by nie był – jest prawie zawsze garażowany. Choćby kupiony używany, z przebiegiem pół miliona km, obecnie jeżdżony tylko „w niedzielę do kościoła”. Zawsze czysty, zadbany, sprawny.

No dobra, nie do końca.

Faktem są oczywiście początkowe stwierdzenia – tak, te samochody są w miarę możliwości garażowane, prawie zawsze czyste, myte ręcznie, „wychuchane”. Ale jednocześnie – zwykle poobijane, czasem wręcz z wypadkową przeszłością.
Wbrew zapewnień – nie są również technicznymi ideałami. Tutaj bardzo często jest wręcz koszmarnie – auto z wierzchu jest czyściutkie, w środku bardzo często od nowości założone są pokrowce, ale mechanika leży, olej nie był wymieniany od 30.000km, zawieszenie jest w stanie agonalnym a silnik pracuje nierówno. Ale za to ma instalację LPG, która po 10 latach nadal się nie zwróciła, a tu już trzeba płacić za nową butlę… 🙂

No i patenty. W tych autach zawsze znajdują się jakieś „patenty”, przeróbki które miały być usprawnieniami, ale na przestrzeni lat albo siedemnaście razy się zepsuły, albo po siedemnastu latach nikt nie pamięta „od czego ten przełącznik”.

I to w tych autach jest piękne.

To, że te właściciele żyją tymi autami, a te samochody żyją razem z nimi. Że zawsze widać w nich usprawnienia, próby samodzielnych napraw, że nawet czyszcząc takie auto po zakupie można poznać jego historię, to – jak dany kierowca był z samochodem związany.

Dlatego myślę że warto – warto takie samochody kupować, trzymać je, jeździć nimi, kochać je!

Bo one całe swoje życie były kochane – i jak poświęcimy im trochę uwagi i doprowadzimy do technicznej perfekcji – odwdzięczą się długim użytkowaniem.